Ostatnio w pracy spotkałem się z
bardzo gorzkim komplementem, mianowicie, że „jestem dobrym słuchaczem”.
Faktycznie, mniej więcej od dziesięciu lat postępuje we mnie choroba umysłowa.
Przestałem wypowiadać swoje poglądy i swobodnie rozmawiać, za to tylko i
wyłącznie swobodnie słucham i zadaję wygodne pytania do drugiej osoby, lub
parafrazuje to, co „ona” mówi starannie podnosząc jej ego – aby dobrze się
czuła w moim towarzystwie, a przy tym dobrze się czuła ze sobą samą. Z drugiej
strony nigdy nie spotykam się z podobnym podejściem w stosunku do mnie. Nikt
nigdy mnie nie zapytał chociażby, jakie studia skończyłem bądź, co ostatnio
czytałem. Nawet „przyjaciele” z gdańska są nastawieni tylko i wyłącznie na
własną ekspresję i własne „promieniowanie” nie interesując się mną, jako człowiekiem,
jako jakimś indywiduum. Ale nie mieszajmy ze sobą tych dwóch porządków: ludzi
których nie znam bądź słabo znam, z ludźmi, których znam i lubię od ponad
dziesięciu lat, choć zasadniczo w obu przypadkach podstawą zwyrodnienia relacji
jest właśnie ta postępująca choroba we mnie samym, gdzie absolutnie zamknąłem w
sobie drogi ujścia dla wszelkich swoich zapatrywań i zgasiłem owo
„promieniowanie osobowości”, stając się w najlepszym razie tym psem, który
radośnie merda ogonem. Czy mogło być inaczej? Od czasu zakończenia studiów, gdzie
poczucie własnej godności i wartości zyskałem wytężoną pracą i jej efektami, do
chwili obecnej, złamałem szkielet owej godności i własnej wartości w wielu
przypadkowych i niczym nie związanych ze mną środowiskach pracy, tak wiele
razy, że jestem być może już trwałym kaleką. Każda praca, jaką w życiu
wykonywałem, nie była warta funta kłaków dla mnie i zawsze mi szkodziła. Nigdy
nie wierzyłem w sensowność procedur, nakazów i zakazów w jej panujących i przez
to, nigdy nie mogłem się szczerze w nią zaangażować i awansować ani też dłużej
w niej wytrwać. Awansować nie mogłem także i z tego powodu, że gardzę
rządzeniem innymi ludźmi, tak samo jak nienawidzę, gdy ktoś mną rządzi. Nie
pragnę się wywyższać ale również nie lubię gdy inni odbierają mi godność. Tak
godność, jak wartość siebie samego została zatem do imentu zatracona właśnie w
owych „środowiskach pracy”. Jako, że nie zyskiwałem jej na „innych polach”, aby
zaradzić jej stopniowemu unicestwianiu, właśnie i przede wszystkim na polach
twórczych, teraz jej nie ma. Jest obiekt jałowy i nieprzyjazny, rodzący tylko
plewy resentymentu i jakieś nędzne reakcje obronne przed zupełnym
unicestwieniem przez „innych” – właśnie ową reakcją ostatnią jest bycie „dobrym
słuchaczem”, dźwignią dla ego drugiej osoby i rezygnacją z własnego - bycie
pociesznym psem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz