poniedziałek, 25 stycznia 2016

szkice z egzystencji; krótka rozprawa o naturze nieobecności



Wszystko co pisze, jest wynikiem mojej ograniczoność i nadzieją  jej przekraczania. Podejmuję jedynie praktyki zmierzające do samorozjaśnienia egzystencji i podstawowych fenomenów znajdujących się w jej polu. Zapis to "laboratorium myśli".


szkice z egzystencji; krótka rozprawa o naturze nieobecności 


Jak nieobecność jest bliska nieistnieniu, zdaję sobie sprawę zawsze, gdy przychodzi mi myśleć o zdarzeniu dziejącym się gdzieś poza mną i o zdarzaniach, które sam mógłbym spowodować, gdybym chciał, a tego nie czynię, rezygnując przy tym z wielu możliwych form obecności dla tej jednej - obecnej. Gdy przychodzi mi myśleć o przeszłości i przyszłości, o Innych, poznanych i niepoznanych, w końcu o naturze samej egzystencji. 


konieczność 


Nieobecność z konieczności naturalnej, bycia konkretnym indywiduum dziejącym się w określonym czasie i miejscu, które nie może być żadnym innym indywiduum, dziejącym się gdzieś indziej. Formę tę można przedstawić sobie w stworzeniu ożywionym działającym, nie tylko tym ludzkim, ale i wszelakim innych, nie tylko aktywnym dzisiaj, ale i tym, które kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób było obecne wyrażając konieczność obecności, poza którą jest bezkres nieobecności. 

Nie będzie mi nigdy dane doświadczyć życia przede mną, życia obok mnie i życia po mnie. W tej mierze bardziej mnie nie ma, aniżeli jestem. Obcy pozostanie mi i niedostępny cały obszar Życia, z którym wszakże jestem związany wieloma łączącymi zależnościami, nie tylko z moimi przodkami, ale z Całym życiem, od jego form najprostszych do najbardziej rozwiniętych, obcy i niedostępny z powodu konieczności bycia obecnym tylko na swój sposób, i jednocześnie bycia nieobecnym w nieskończonej liczbie sposobów, czasowo i materialnie od mojego oddzielonych, do których nie mam bezpośredniego dostępu, bowiem to musiałoby zaprzeczyć mojej formie obecności. 

(...)o ile i w jakiej mierze inne rzeczy i istoty są poza tobą, o tyle i w takiej mierze nie ma ciebie(...)

Ta nieobecność polega na niedoświadczaniu wszystkiego, co się dzieje poza mną – w innym bycie. Czy nie mógłbyś (być) każdym Innym bytem na tej ziemi, skoro Twoje istnienie jest zdarzeniem losowym, i przez to w żadnej mierze nie różniącym się od innych stworzeń, które nie wybrały swojej postaci ani czasu ani miejsca pojawienia się w świecie, a granice te zostały im nadane?  


                                                              przekraczanie konieczności 


Przywykliśmy do "samych siebie" do tego stopnia, że nie podjęlibyśmy się "zamianie". To pokazuje jak niewiele wiemy o każdym Innym, przez to tak pewnie pozostajemy przy swoim własnym. Uprzytomniwszy sobie, jak każdy w sobie jest zakorzeniony, do tego stopnia by nie chcieć "zamiany", możemy sobie wyobrazić skalę naszej nieobecności poza nami się rozciągającej, w nieprzemierzonej masie ludzkich i nie-ludzkich istnień. Bycie obecnym, w inny sposób niż Twój własny, budzi w Tobie zapewne lęk utraty tego, do czegoś przywykł, bo wiesz sam najlepiej, czym dla siebie jesteś, że nikt inny tego rozumem nie ujmie, nikt w Twoim byciu Ciebie nie zastąpi. 

Czynimy dążenia zmierzające do zatarcia poczucia nieobecności, do zatarcia lęku wynikającego z niewiedzy o Innych i Innych niepoznawalności, nieprzeniknioności obcych, tak naprawdę zewnętrznych nam form życia ludzkiego i ogólnie organicznego, dążenia polegające na poznawaniu, na wypełnieniu treścią tej nieskończonej przestrzeni rozciągającej się wokół nas, aby wszędzie tam, gdzie niemożliwa nasza obecności stało się możliwe nieobecności tej poznanie, przyswojenie i opanowanie. 

Jednostka wobec tego skazana na swoją jednostkowość i z konieczności ograniczoność przekracza granice swego jestestwa, aby rozumowo objąć swoją-nieobecność w Innym oraz w świecie, aby rozumowo połączyć - a jeśli to niemożliwe to intuicyjnie - wszystko co poznawalne w związki i uśnieżyć lęk przed własną w świecie nieobecnością. Wchłonąć, zagarnąć, przyswoić, opanować Wiedzą, a jeśli możliwe Wiedzę tworzyć, zwiedzić świat, tam gdzie nasza Nieobecność, poznać Innego, tam gdzie nasza Nieobecność, głód wieczny, bowiem Nieobecność otacza nas nieustannie w każdym i wszędzie, - wszędzie poza nami.

Najrozleglejsza wiedza o człowieku wymyka się doświadczeniu Innego, którego objąć rozumem, na podobieństwo owych obiektywizowanych związków w świecie - niepodobna. Ten człowiek uprzytamnia Tobie żeś w nim nieobecny, żeś w każdym Nieobecny. Że każdy stanowi miejsce Twojego niewypełnienia ale też, że sam jesteś miejscem nieobecności innych. Zależność tą wydobył na jaw Feuerbach: 

Tyle ile inni poza mną mają i w jakiej mierze istnieją, tracę ja, tyle jest we mnie pustych i nie wypełnionych przestrzeni; każdy poszczególny człowiek, który istnieje poza mną, jest we mnie dziurą, pustką, luką, jestem istotą na wskroś podziurawioną (...) w każdym człowieku widzę tylko to, czego mi brakuje. 
 
Nie tylko z natury swojej pomimo możliwych podobieństw jesteś od niego Inny, ale także całe pojęcie jakie masz o człowieku nie wystarcza do określenia jednego indywiduum. Stąd też, człowiek zdaje się z natury dążyć do rozciągania swojej obecności poza swoje granice, czyniąc to w każdym akcie zwrócenia się w stronę świata.

 Pozostaje refleksji natura owych granic, stawanie się z włókien materialnych i duchowych świata, nasza niesamoistna geneza. Stałeś się z włókien tego świata i w stosunku do samego świata odznaczasz się różnicą i samoistnością, pochodzisz z całości świata tego, lecz pozostajesz materialnie od niego oddzielony i jako ciało z immanentną,  właściwą sobie tkanką cielesną i duchową stanowisz osobną całość, poza którą rozciąga się Twoja nieobecność. 

Poza wąskim i ograniczonym zasięgiem Twoich poczynań sygnalizujących zaledwie Twoją obecność, wszędzie indziej dla Świata jesteś nienarodzony, nieobecny - nieistniejący. Każda obecność związana z poznawaniem, doświadczaniem, doznawaniem, przeżywaniem, to osobny świat a w miliardach owych światów - Twój jeden, nie posiadający Całej owej pełni wszystkiego, co poznające i poznawalne, obszerniej nieobecny w wymiarze życia jako całości - aniżeli obecny. 


                                         nieobecność Innego; nieobecność poznanych


Z poczucia Jedyności wynika myśl o innych, niezastępowalnych Jedynościach. Dokładne przeciwieństwo myślenia o tym, że każdy jest zastępowalny. Z faktu oczywiście o niepowtarzalności każdego z nas, nie można wyprowadzać wniosku, że każdy Inny jest mi tak samo cenny i niezastępowalny. Bowiem z tysięcy rezygnujemy na rzecz tych kilku. Zasady tego nadzwyczajnego procesu kojarzenia się w pary to osobny temat na analizy. 

Również uczucia nabierają osobliwego wyrazu wypełniane treścią Jedynego. Jeżeli pojawia się przyjaźń, nie jest to ta sama przyjaźń, która wytworzyła się wcześniej pomiędzy dwiema Jedynościami, jeżeli pojawia się miłość, nie jest ona odwzorowaniem poprzedniej miłości, żadnym jej powtórzeniem, lecz jedynym, niepowtarzalnym zjawiskiem. Jedyności są zastępowane z różnych powodów ale nie zastępowalne. Każdy, z którym weszliśmy w bliższy kontakt będący nieobecnym pozostaje w naszej mentalności jako "brak", którego nikt inny wypełnić nie może. 

Naturalnie jednak człowiek postępuje wbrew temu odczuciu wypierając "brak", - "zacierając ślad". "Ślad" niemniej zawsze pozostaje. Pewna autoanaliza odsłania przede mną "brak" Innego i zarazem przypuszczenie, że w pamięci Innego pozostawiłem podobny "brak". Nie kierujemy się jednak na spotkanie. Nie przypominamy wzajemnie o sobie, nie widzimy się, nie rozmawiamy. Nie wypełniam ponownie "braku", jaki po sobie zostawiłeś, godzę się na "ślad" i nie podążam za nim do realnego, żywego, do oryginału, choć wiem, że on egzystuje. To nasze dobre, zamrożone znajomości, to nasze "więzi" ze światem. 

Jesteś dla mnie nieobecny, podobnie jak ja dla Ciebie. Jesteś przedmiotem pamięci, podobnież jak ja. W miarę jak przyrasta w nas czas możemy stać się sobie "obcy" ale nawet wówczas "ślad" niegdysiejszej obecności pozostanie niewymazany. W jaki sposób jesteśmy nieobecni w Innych, możemy tylko przypuszczać dzięki skupieniu się na ich Nieobecności w nas samych, choć mówiąc precyzyjniej, najpierw myślimy Innych a dopiero później zdajemy sobie sprawę z możliwej symetryczności tego zjawiska. 

Niezwykłe to doznanie uczynić siebie możliwym "brakiem" w czyjejś pamięci. Cóż za nietypowa forma egzystencji. Przyjmuję, że Inni w mojej pamięci pozostają pod postacią "replik" a więc są częściowo modulacją mojego umysłu. Podobnie też osadzony jestem na pamięci Innego. "Replika" to swoisty sposób przyswojenia Innego na podstawie oryginału. Również przeto niegdyś byłem przyswojony i tylko pośrednio wpływ miałem na to "jak". Teraz zaś nie mam żadnego wpływu na "trwanie" kopii siebie w czyimś umyśle, tak jak Inny nie ma wpływu na trwanie swojej kopii w moim. Kopia tworzy samoistny świat bez ingerencji Innego - do momentu jego rzeczywistej ingerencji. Od momentu odseparowania się od Innego, kopia jego mocniej zatem podatna jest na moją modulacje a więc mogę czynnie ale i zupełnie nieświadomie wpływać na jej postać. 


                                                           nieobecność niepoznanych 


Poza osobami poznanymi nieobecność dotyczyć może osób nieznanych, niepoznanych i niemożliwych do poznania i przy tym nas samych, jako nigdy niepoznanych, niewydarzonych w czyimś życiu. I znowu nie mam na myśli aby każdy każdemu stać się musiał obecny ale pewne kręgi sobie bliskie. Aby doświadczyć tego przeszywającego uczucia pustki powodowanej nieznaniem Innego, możesz z przypadkowo w życiu poznanych osób wyciągnąć wyjątkową dla ciebie i pomyśleć, żeś jej nigdy nie poznał, że zawsze miałaby pozostać dla ciebie nieobecna. Czy widzisz teraz skalę zjawiska objawiających się obecności. 

Nie być nawet "brakiem" nie być "śladem", to nie być w ogóle dla Innego. Tutaj zaczyna się nasze nieistnienie, gdzie zaczyna się nasza radykalna nieobecność dla Innego. W tym świetle aktywność ekstrawertyczna polegałaby na łagodzeniu własnego nieistnienia wobec Innych a introwertyczna na odcinaniu się od tego "nieistnienia". Im mniej ludzi poznaję, tym bardziej jestem nieobecny względem Innego, co też może służyć takowej osobowości. Dążyć ona skłonna bardziej do swojego centrum a dopiero z jego wytworzenia promieniować na Innych. Z kolei zaś natura bezpośrednio promieniująca wzmacnia się nieustannie wzajemnością z Innym, gdzie ciągle mu się "jawi", bym rzekł, że obecna dla siebie samej nie jest, jeśli nie mówi do Innego, jeśli siebie nie słyszy, jeśli myśli nie wyraża mową, stąd też u ekstrawertyka zauważa się czasami wybuchy spowodowane milczeniem, nie ma bowiem dla niego innej Jaźni aniżeli dialogiczna. Powiada tedy: wyjść muszę bo oszaleję! Niepokój w niego wstępuje i miota się gdzie bądź aby rozładować potencjał dialogiczny, przesuwa przy tym przedmioty, pozerkuje nerwowo przez okno, to już w nadziei, że ktoś się pojawi niespodzianie, to zaś odzienie nakłada i na miasto chce wyruszać, bowiem milczenie i zastój nie służą takiej charakterystyce.
Introwertyk zaś, jak powszechnie wiadomo, może zasklepiać się w swojej Jaźni i sporządzać coś w niej, aby mogło po czasie wytrysnąć, ani milczenia ani samotności takiemu nie straszne. Jednemu jak i drugiemu daje o sobie znać nieobecność, jak było mówione dwojako pojmowana: nie-bycia dla Innego nieznanego i nie-bycia Innego nieznanego. 

Pomijam już rozróżnienia na osobowości, typy o swoistych regularnościach, nie różnicuję. Zamiast tego w swej nadziei próbuję ująć istotę człowieka we mnie się ukazującą. Tak, słyszałem, że człowiek nie ma istoty a ją dopiero określać powinien. Określać, lecz jedynie swoją, tylko do niej ma bezpośredni albo i pośredni dostęp. Ale cóż komu, jeśli określać będę tylko swoją i nigdy nie wejdę w przenikające się pierścienie egzystencji trwające poza mną. Nie ma tu innego zespalania niż "wczucie". Inny obecny w myśli, działający na jej kształt. Inny zjawia się z pomocą kiedy "ja" milczy, Inny, którego natura nie jest mi znana, nie jest zgłębiona. "Wczucie" pozwala przemówić Innemu. Ująć istotę nieobecności człowieka, to rozpoznanie zarazem jego obecności. 


                                                                  nieobecność pożądana


Jakże można pominąć pożądanie nieobecności Innego, skoro Lwia część życia poświęcona jest na ucieczce od Innych. Nie tylko Inny jest niepożądany ale i ja (Ty) dla Innego jestem niepożądany. Zabawne to doprawdy zdać sobie z tego sprawę. Być niepożądanym, to być w szczególny sposób. Pomyśl ile nieszczęść ci oszczędzonych, że nie musisz przebywać z Innymi niepożądanymi ale też i może nieszczęść na ciebie spaść musiało skoro być dla kogoś nie możesz, dla kogoś kto twojej obecności nie pożąda. 

Cała filozofia zdaje się rozsypywać, gdy na myśl nam przyjdzie nieobecność pożądana. Zdajemy się zapominać o TEJ niesfornej przestrzeni obcych, którzy w różnych środowiskach i okolicznościach mogliby nam szkodzić lub życie utrudniać. Domniemane niepożądanie niepoznanego Innego, zakładam, że takowi są, wykluczyć nie mogę i z faktu, że dostępu do nich nie mam, ani oni do mnie wyprowadzam spokój i szczęście. Nieobecność niepożądanego sprzyja tworzeniu "obecności" pożądanej. Możesz zaprzeczyć uznając to pogardą do ludzi ale zupełnie wykluczyć muszę abyś nigdy nie doświadczył-a nieznośności Innych. 

Jeśli mam myśleć Innego, w kategorii zawsze nienasyconego pragnienia poznawania indywidualności, zgłębiania tych poznanych i otwartości na tych niepoznanych, to przy tym nie mogę pominąć Innego, którego w życiu swoim poznać bym nie chciał. Choć co prawda, każde jestestwo da się usprawiedliwić i choćby zamknięto mnie w celi z potworem musiałbym go myśleć, jako coś nieodwracalnego i koniecznego a poznawszy jego historię genetycznych uwarunkowań działających na jego zachowanie i myślenie, po historię życia osobistego doszedłbym do wniosku, że być inny nie może - to przy tym nie mogę nie myśleć jego obecności w moim życiu jako czegoś niepożądanego a obecnie sytuację taką sobie przedstawiać jako nieobecność pożądaną. 

Los nami często miota po tym świecie i natrafiamy na ciekawe przypadki wyłaniające się z "pola nieobecności pożądanych". Nie rzadko zdarza się to w "środowiskach pracy" stających się istnym przekleństwem, nie tyle już przez wykonywane weń czynności, co w równie wielkim stopniu za sprawą Innych. Jakże aktualne w tym wypadku pozostanie zalecenie Schopenhauera:

Kto zmuszony jest do życia wśród ludzi, temu nie wolno odrzucić bezwzględnie żadnej indywidualności, skoro natura już ją stworzyła i dała, choćby była najgorsza, najnędzniejsza lub najbardziej komiczna. Powinien raczej przyjąć ją jako coś nieodwracalnego, coś, co na skutek działania wiecznej i metafizycznej zasady jest z konieczności takie, jakie jest (...) Nikt bowiem nie może zmienić cechującej go indywidualności (...) Jeśli potępimy w czambuł Całą jego istotę, nie pozostaje mu nic innego, jak uznać nas za śmiertelnego wroga.


Możemy uznać ale też możemy nie chcieć, stąd ucieczka od Innych cechująca nasze życie. Zamiast wytężać wszelakie siły aby uznać Innego, wręcz niekiedy inwazyjnie zderzającego się z nami i dokonującego abordażu, możemy chcieć go odrzucić i czas wytężać na Innego afirmację w różnych jego przejawach, w ruchu żywej ekspresji, bądź w formie zapisanej i utrwalonej w kulturze. Jak mawiał Sokrates: Jak wiele jest rzeczy, których potrzeby nie odczuwam podobnie i my możemy powiedzieć w miejsce rzeczy wstawiając - Innych. 


                                                                 Twoja przeszłość 


Nieobecność także dotyczy przeszłości, w której nas nie ma. Choć przeżywana niegdyś bezpośrednio w czasie rzeczywistym, jak chwila ta obecna - staje się nieuchwytna i rozproszona w mirażu wspomnień.
Pewne stany, o których moglibyśmy powiedzieć, że stanowią sens naszego życia urywają się nie znajdując swojej kontynuacji i w miarę upływu czasu zaczynamy powątpiewać w ich tamtejszą realność zapytując siebie; czy to naprawdę się wydarzyło? Podobnie jak ciągnące się latami okresy życia. Zostało to przeżyte i stało się nieobecne, tak jak dzień dzisiejszy względem jutrzejszego, rok obecny względem kolejnych. 

Pamiętasz, dzień cały rozmawialiśmy o tysiącach rzeczy ale zapytani teraz, jakie to one były ani jednej wspomnienie by nie przywróciło. Gdzie się podział ten dzień?! W zarysie naszych postaci? Zaledwie tyle się pamięci ukazuje. Postacie poruszające ustami. W przeszłości nas nie ma, choć jesteśmy w niej nie mniej niż w chwili obecnej, z takichże właśnie ona się składała poczuć niepowątpiewalnej obecności, jesteśmy w niej tak, jak jesteśmy teraz względem przyszłości. 

Niemniej przeszłość to nasza nieobecność wraz z całym, kompletnym, ludzkim i materialnym otoczeniem w czego granicach przeszłość sobie przypominamy. Granice świata materialnego i ludzkiego się przesuwają wraz z położeniem naszych w nim ciał. Zakreślamy wolą własną bądź koniecznością losu owe granice nazywając je obecnym życiem i z perspektywy tych nowych granic, niczym z jakiegoś wyższego tarasu w piętrowym ogrodzie przechodzimy pamięcią w piętra niższe. Najgrubsze zarysy przeszłości pozostają wraz z nielicznymi szczegółami a rzeczywista i właściwa na czas ówczesny, otoczona tysiącem mikro-zdarzeń i powiązań, zniuansowana całość owego dawnego życia - znika.  


Zaprzeczyć niepodobna iż nasza przeszłość nas ukształtowała, z jej atomów się składamy i jesteśmy jej kontynuacją o czym wymownie powiedział Maurice Ponty: 

Bardziej odległa przeszłość również ma swój porządek czasowy i zajmuje pewne miejsce w czasie w stosunku do mojej teraźniejszości, a to dlatego, że same była niegdyś obecna, że "swego czasu" przenikało ją moje życie i że miała ona dalszy ciąg, prowadzący aż do chwili teraźniejszej. 
 
Przeczyć podobna jedynie statyczności konstelacji wytworzonych w określonych momentach naszej historii. Stan nostalgii w świetle tego polega na przypominaniu sobie tych konstelacji, których już niepodobna przywrócić. Konstelacje bowiem ulegają rozproszeniu przez siły odśrodkowe i zewnętrzne, od nas niezależne. Nostalgia to spojrzenie na ruinę nieprzywracalnej konstelacji- czasowej, której czynnikiem współtwórczym byliśmy my sami. 

Gdy żyjemy wewnątrz czasowej konstelacji z rzadka zwracamy uwagę na jej chybotliwość i przemijalność, choć zarazem nie opuszcza nas świadomość utraty poprzednich. Póki zaś żyjemy, nie możemy nawet przymuszać, która z konstelacji była, jest, czy też będzie najbardziej udaną, adekwatną, najwłaściwiej nam przysposobioną. 

Gdy dziadek wspomina przed wnuczkiem swoje dzieciństwo, ten nie rozumie jego fenomenu póki je nie przekroczy, póki owa konstelacja nie ulegnie defragmentacji. Konstelacja nie jest tożsama z etapem życia suponującym świadome jego przekraczanie, konieczne jego znoszenie w imię etapu dalszego i wyższego. Konstelacja rozprasza się stopniowo bądź nagle, podług naszej woli i niezależnie od niej. Najczęściej jednak lubi przypominać o sobie po czasie. 

Spotykając niegdysiejszego przyjaciela po latach i zauważasz wyrosłe między wami nieprzekraczalne różnice, na myśl nasuwa ci się okres, kiedy to różnic tak kolosalnych nie było, a więc wspominasz rozproszoną konstelację, konstelację uległą dekompozycji. Nie jest to rzecz jasna równe z pragnieniem powrotu w jej wymiar. 

Owe przedziały czasowe nie sprowadzają się jedynie do relacji z Innymi ale do bardziej szerszego kontekstu w miarę ciągłych stanów-obecności-w-świecie osadzonych na naszej cielesności, świadomości i szeroko pojętym otoczeniu. Nasza pamięć retrospektywna, ten niemy świadek przeszłości, poświadcza nam o realności tychże stanów, jako niegdyś dominujących, o ich odmienności w stosunku do poczucia aktualnej obecności. 


                                                                 Twoja przyszłość 


W przyszłości nasza obecność to czysta możliwość. W przyszłości zaś nasza nieobecność to czystka konieczność. W przyszłości, rzecz ujmując - będącej już poza nami. W jakiej postaci będziemy siebie uobecniać, ciągle przed nami nieobecne. Nasze "pole obecności" jawiące się jako stały ośrodek zespalającej jedności horyzontów ulega w czasie ledwo zauważalnym transmutacjom, do których "inności" mamy dostęp poprzez przypomnienia przeszłości. 

Bycie dla siebie nieobecnym w przyszłości, to niemożność przewidzenia jakości, intensywności i rodzaju stanu skupienia "pola obecności" w jakim wówczas będziemy zanurzeni. Wiek i nachodzące nań zmiany przesuwają nas w obręb podobnej, jednakże nieidentycznej obecności. Można rzec, że właściwie niczego nie tracimy pozostawiając w tyle za sobą zużyte formy obecności, jednakże przy tym mylilibyśmy się mocno. Podobnie jak te przeszłe, pozostawimy i tą aktualną, aż w końcu dojdziemy do "granic" obecności, do czasu ostatecznego, rozwiązującego wszelkie minione, wszelką teraźniejszą i możliwe przyszłe. 

Obecność nasza sprzed lat dwudziestu nie była mniej istotna aniżeli doczesna, aktualna zaś nie będzie mniej ważna od tej za lat dwadzieścia, tej na razie domniemywanej. Każde teraz niesie tak samo istotną obecność, choć w czasowej rozciągłości egzystencji nie-identyczną. Tak jak nasza nieobecność, dla której podstawę stanowi przeszłość, obecność przypominana, nieść może dozę pesymizmu, ową świadomość ulotności czasu, w którym byliśmy zanurzeni, świadomość czasu minionego, tak myślenie prospektywne sięgające po jeszcze niedokonaną obecność, sięgające po nieobecność przyszłości, nieść z kolei może dozę optymizmu z życia jeszcze niewydarzonego. 

"Teraz", w gruncie rzeczy polega na ruchu prospektywizującym, nie próbujemy "teraz" zatrzymać poza wyjątkowymi momentami, jak na przykład gdy patrzymy na nieubłaganie poruszające się wskazówki zegara dokonując przy tym nieświadomie utożsamienia czasu "zegarowego" z czasem wewnętrznym. Podejmujemy się aktywności z intencją domknięcia ich w przyszłości, przyszłość staje się docelowa względem "teraz". Popadamy przy tym w domykanie bez końca mając zawsze na uwadze czas, który jeszcze nie nadszedł - nieobecną przyszłość. Tam nas ciągle nie ma. 

"Teraz" z kolei, to drobny fenomen czasowy względem obszerniejszej konstelacji-czasowej o niewiadomych i niedających się określić ramach. Zdarzają się płynne i niezauważalne oraz gwałtowne i odczuwalne momenty w życiu, gdy przekraczamy te ramy wkraczając w próg innej-rzeczywistości. Można je wiązać z sytuacjami granicznymi, z radykalnymi metamorfozami, ze zmianą stylu życia, z rodzajem relacji z innymi. Nakierowanie prospektywne zasięg ma stosunkowo bliski, bowiem polega na organizowaniu bieżącego życia, konstytuowaniu go już w nachodzącej nań przyszłości. Różnić się to musi z konieczności od formy nieobecności przyszłości odleglejszej, gdzie nieobecność jest poza zasięgiem aktualnych poczynań prospektywnych, wchłaniających najbliższą-nie-obecność w aktualną-obecność. 

Nieobecność w odleglejszej przyszłości pozwala przypuszczać, poprzez wyciąganie wniosków na podstawie minionej przeszłości, że nasza aktualna kompozycja obecności ulegnie dekompozycji, przez co stanie się w przyszłości "nieobecna". Przyszłość zatem kreśli się jako niewiadoma w podwójnym znaczeniu; jako odstąpienie od siatki zależności składających się na strukturę aktualnej obecności; i jako niewiadomy dziś układ rzeczy, w którym owa aktualna struktura, w jakiej jesteśmy umocowani, będzie jedynie nikłym wspomnieniem, będzie przedmiotem pamięci retrospektywnej. 


                                             nieobecność permanentna egzystencji 


Czym permanentny "brak" bądź jego wyobrażenie, ten rzeczywisty lub zakładany. Gdy Feuerbach pisał jestem istotą na wskroś podziurawioną miał na myśli Innych będących żywym świadectwem naszej nieobecności lecz czy tylko owo podziurawienie polegałoby na ich "braku" czy zaś na czymś od Innych niezależnym. Na wskroś jestem dialogiczny, nawet w autoanalizie. Głos Innego wypełnia mnie samego i niekiedy zachodzi podejrzenie, że to nie "ja" przemawia tylko zasłyszany ale przez "ja" na nowo lecz niezupełnie tak samo "powtórzony" Inny. Samoobjawianie musi pozostać aktualne jeśli nie chcemy być "powtarzaniem" Innego ale Innych "ja", dyskursów i historii twórczą transmodyfikacją. Inny "obecny", czy stanowiący nieobecność i przy tym, nieobecność przywoływaną. Każde pisanie to odpowiadanie, udzielam odpowiedzi choć nieświadom tego, w jaki sposób została mi zadana. Odpowiadam, gdyż ktoś mnie poruszył, być może Feuerbach istotą na wskroś podziurawioną ale byłoby to znacznym uproszczeniem. 

Poruszyło mnie "wszystko". Nieobecność we mnie samym. Dotknięcie pustką. Bunt do jej wypełnienia. Poruszył mnie "brak" obecny tak we mnie, jak i poza mną. Filozofia nie może dać odpowiedzi, może dać "poruszenie". Pomijając nawet filozofię. Nieobecność we mnie samym to "coś" co wystrzeliwuje poza granice dyskursu, to wyrwa, do której bez końca można wrzucać słowa, wlewać rozumienie, kierować wolę, bez końca ową wyrwę można próbować zakrywać obrazami wyobraźni. To "coś", co zarazem w dyskursie zostaje rozpoznawane. To nie tylko "pustota" do której wszystko spływa, to rządna pustota, to nieugaszone pragnienie. Wnętrze człowieka niczym wnętrze galaktyki zdaje się zasiedlać supermasywna, wchłaniająca wszystko pustota a obrazy z życia zapadają w załamującym wewnątrz horyzoncie, w nicość to mknie, która jest w nas, którą przeto jesteśmy z konieczności.

Nicość może i być "niepamięcią" i nie mogę wystąpić przeciw takiej myśli. Lecz nieobecność to nie tylko "niepamięć". Jako, że jestem zwrócony w przyszłość, nie wszystko cofać się musi w ową czeluść ale skądś i "nadchodzi" aby w czeluść zapominania się kierować. Nie widzę więc tylko zapadającą się "niepamięć" ale mam poczucie objawiania się treści "nowych". Niby to z tej czeluści na powrót się przywracały, albo z nieznanego mi źródła - nieświadomości. Poza tym zapadającym, przychodzi coś się odsłaniając. Czyżbym miał wkraczać na obszar tego, co nieświadome dochodząc przez kładkę pojęcia nieobecności? Jako, że nie jestem w Całości sobie dany a tylko na tyle, na ile się sobie uobecniam, muszę przeto być uprzednio swoją nieświadomością. Gdzie wobec tego byłaby ta czeluść, do której przeszłość się zapada i niekiedy z niej niedostrzegalnie przebłyskuje. 

Pamięć musi wnikać w naturę nieświadomości i trwać w milczeniu, ale nie wiem ile tego jest, nie wiem jak to przywracać i oznaczam to "niepamięcią", pustotą, czeluścią a nawet nicością. Dośrodkowe wchłanianie w nieświadomość i odśrodkowe z niej wydobywanie, lecz nie tego, co uprzednio zostało w nią wpisane, a co może zostać przywrócone przez przypomnienie, czemu nadajemy miano przedświadomości. Odśrodkowe wyrastanie z nieświadomości obrazu myśli dla mnie dotąd nieznanego, a więc nie przypomnienie mojej daty urodzin. Bycie dla siebie nieobecnym, to posiadanie możliwości bycia obecnym - w dotąd nieznanym sensie, w dotąd nieznanej strukturze potencjalnie we mnie zamieszkanej. Nie ograniczajmy się do słowa. W muzyce, w szeroko pojmowanej sztuce zachodzi analogiczne zjawisko. Jesteśmy siedliskiem czynnika twórczego w nas samych, płaszczyzną, w której przejawia się moc emergencji. Nieświadomość, w takim ujęciu zdawałaby być uwikłaną w samą emergencję "ja", niby pierwotną, lecz nie jedyną - wobec niego płaszczyzną, z którego ono wyrasta. Nieobecność więc w tym kontekście, to nie czysta negatywność zapominania przeszłości ale pozytywna zdolność "powoływania" siebie w różnych dotychczas nieznanych kompozycjach obecności, mogących się jeszcze wynurzyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz