czwartek, 7 stycznia 2016

07.01.2016


Wkroczenie w teren schroniska dla bezdomnych psów było rodzajem uwięzienia pomiędzy. Ciążenie ku podjęciu ostatecznej decyzji w wyborze, jak nigdy przedtem ciężar decyzyjności. Jak tłumaczyć mam podekscytowanie naszych czworonożnych przyjaciół na widok nowego spacerowicza. Dłoń sięgająca w ich kierunku, przekraczająca granicę klatki, co w zasadzie niosła skoro po jej wycofaniu stworzenie domagało się więcej, domagało się pozostania tego przypadkowego człowieka. Ktoś zupełnie dla nich obcy, witany niczym ukochany opiekun. Nie niosłem im niczego poza swoją obecnością. Dla części rzecz jasna pozostawałem intruzem, ale czy można je za to obwiniać, że zupełnie nieświadomie obniżają szanse na lepsze życie zniechęcając swoją postawą. Wiem z doświadczenia, że i te szczekające a nawet szczerzące kły z natury są po prostu dobre, odpowiednio do naszych byłych, z nami związanych, już nieobecnych, nierzadko gości traktujących jak intruzów. Niemniej ta świadomość nie znosi naszej słabości w stosunku do drugiej części psów przymilających się, które nas zachęcają i poruszają. Po wstępnym, niedokładnym i zapewne niesprawiedliwym osądzie około dwustu mieszkańców schroniska, wyłoniłem dziesięciu z czego mogłem zabrać tylko jednego. Zdaję sobie sprawę, że moje poczucie jako jedynego wybawiciela było mylące, wszak nie ja jeden. Natenczas owo poczucie zdominowało moją świadomość i uczucia czyniąc moją sytuację mówiąc szczerze nierozwiązywalną. Pośród upatrzonych sobie, nie istniało już żadne ukryte bądź jawne kryterium, na którym mógłbym oprzeć swoją decyzję. Aby rozwiązać węzeł uwięzienia pomiędzy musiałem się zdecydować licząc się z tym, że każdy wybór będzie dobry (przed tym konkretnym sworzniem otworzy się DZIŚ świat na nowo, rozległa i różnorodna przestrzeń, spanie w cieple, lepszy pokarm, bieganie po lesie itd.) i jednocześnie zły (pozostałe będą nadal uwięzione w niewielkich klatkach na nieokreśloną liczbę dni, niektóre być może do samej śmierci). Negatywny aspekt decyzyjności nigdy wcześniej jak owego dnia czwartego stycznia 2016 roku nie objawił się w takim natężeniu czyniąc mnie winnym. Nikt inny tylko ja - je tutaj zostawiam. Nie wiem ile czasu zegarowego musiało minąć ale w czasie wewnętrznym byłem uwięziony w wieczności. Podobnie jak we śnie, w którym się zapadasz i nie wiadomo jak orientujesz się, że ostatnim ratunkiem jest wybudzenie się, w tej sytuacji musiałem podjąć nagłą, losową decyzję, mówiąc sobie TEN i wyjść z tego świata z TYM jednym ocalałym nie oglądając się za siebie. 

                                                                               ***

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz