poniedziałek, 29 sierpnia 2011

murowaniec w tatrach


Wczoraj wieczorem zaplanowałem, że pojadę dzisiaj pociągiem do zakopanego i wyjadę rowerem doliną suchej wody na murowaniec. Wcześniej zachęcałem kogo mogłem na ten wyjazd, ale w ostateczności wszyscy odmówili z różnych powodów. Wizja wycieczki w gronie przyjaciół pozostaje niespełnioną fantasmagorią. Jako, że zegar stuknął 27 lat a w tym wieku mój dziadek zdobył większość szczytów w tatrach, wzięła mnie ambicja, żeby nie być od niego gorszym. Przeglądałem jego zdjęcia i próbowałem uzmysłowić sobie, jakie to musi być wyzwalające uczucie, kiedy rozpościera się przed tobą taka piękna panorama. Wiek ten, także zobowiązuje mnie do rzucania życiu nowych wyzwań. Tatry to idealny początek przygody, która może skończy się gdzieś na innym kontynencie. Piszę teraz formalne nudy, ale jest to wstępny zarys całości i trudno się bez tego obejść chcąc przejść do rzeczy.
Na peronie w Rabce-Zdrój siedział na ławce samotny mężczyzna, tak jak ja oczekujący na pociąg. Miał około 37 lat, łysinę i sandały, posiadał też neseser z lat osiemdziesiątych. Dosiadł się do niego młody ojciec z synem, syn powiedział do ojca: nie chcę siedzieć obok tego pana. Popatrzyłem na tego gościa a on na mnie i się zaczęliśmy trochę więcej niż uśmiechać. To znaczy, wydawaliśmy oboje świsty nosem. Sytuacja mnie rozbawiała, gdyż obcy mężczyzna mógł poczuć się spiętnowany i społecznie wyalienowyany. Siedział na skraju ławki i śmiejąc się z niedowierzania kręcił głową, prawdopodobnie chcąc całą sytuację załagodzić i zbanalizować. Niewątpliwie, mężczyźnie temu wcale nie było tak do śmiechu bo wcześniej w jego spojrzeniu zauważyłem osamotnienie. TAK! Osamotniony i odrzucony przez 4lo letnie dziecko.
Wyjechałem tym rowerem na ten murowaniec cały. Tym-ten-cały. Siedmiokilometrowa droga usiana wystającymi kamieniami, była rzecz jasna ciężka do pokonania i zaczęło mnie cieszyć to, że nikogo nie zabrałem. Nie chciałbym być odpowiedzialny za czyjeś męczarnie. Wyjechałem. Światło padało na stoliki z turystami, co dawało efekt jakby olśnienia po wyjechaniu z przysłoniętej i przycienionej drzewami drogi. Zostawiłem go i pośpiesznie udałem się na szlak wiodący na czarny staw. Oto on.




Po powrocie do schroniska zagadałem do dwójki turystów w wieku też około 38 lat. Była to para najprawdopodobniej dobrze sytuowanych ludzi, majętnych i inteligentnych. Porozmawiałem z mężczyzną, kiedy jego partnerka wybrała się po kwaśnicę. Miał czarne, proste, siwiejące włosy i przyciemnione okulary, oczy znowuż czarne, łagodnie lustrujące otoczenie. Zapytałem go, dokąd warto iść. Odpowiedział mi, że wszędzie warto! Szybka, błyskawiczna odpowiedź. Zaczęła się między nami wymiana zdań, której nie będę przytaczał. Zainspirował mnie tym, że od 20tu lat chodzi po tatrach i nadal jest w nim wiele energii i fascynacji turystyką górską. Powiedziałem mu, że dobrze, że jego partnerka podziela jego fascynacje nie tylko turystyką ale i fotografią. Przytaknął mi. Był z niej zadowolony. Pomyślałem sobie, że rozumiem ludzi i mnie to ucieszyło. Wstałem od stołu i powiedziałem im: to na razie i powodzenia.
W pociągu słuchałem Down 3 - Stars of the Lid, z albumu The Tried Sounds of Stars of the Lid. Zasypiałem przy nim ze zmęczenia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz