piątek, 4 stycznia 2019

medytacja nad skończonością


Czas działa zawrotnie przesuwając nas jakby od centrum, w stronę ostatniej granicy. Z kolei od centrum wyrasta nowy człowiek, rodzą się kolejne miliony. Całą ludzkość można sobie zwizualizować, jako napierającą, gęstą masę jednostek od centrum (jakim są narodziny) do granicy - za którą czeka ostateczna nicość bezterminowo. Granica, to koniec materialnego podłoża. Tam, rozpoczyna się wieczny Absolut nicości. Nie może mnie opuszczać wrażenie, że tak właśnie jest. Czuje się znoszony w stronę granicy, z każdym rokiem. Właściwie, nie mówię tutaj o niczym własnym, tylko zdradzam, co rzeczywiście dzieje się na poziomie czasowości w każdym z nas. To poczucie "oddalania od" i "przybliżania do" nie może nas odstąpić już do końca. Czy jest się czymś niepokoić? Na pocieszenie tej niepokojącej konstatacji, ilekroć myślę o zupełnym unicestwieniu, jakie czeka mnie i znany mi świat osób, próbuję sięgnąć do czegoś, czego do końca wyrazić się nie da. Mianowicie do "powtarzalności nas samych w innych". Należy przekroczyć własną indywidualność i zaufać kolejnym, dzięki którym "NIC się nie traci". Nie są one nami ale utrzymują to, co nam właściwe. Zasadniczo, rzecz ta "dzieje się także i Teraz" w wielu nieznanych mi/tobie jednostkowych światach równoległych. Stąd też, gdy odejdziemy, świat NIC nie straci. Poniekąd dochodzi tutaj do paradoksu. W jaki sposób świat nic nie straci, skoro odchodzi od niego unikatowa jednostka? A czy zamieć coś traci, gdy na ziemię spada unikatowy płatek śniegu? Niepowtarzalność nie implikuje nieodwoływalnej konieczności. Skala "podobieństwa" między ludźmi zamazuje drobne odchylenia, jakimi jesteśmy my sami. Ale to, co chcę wyrazić, tkwi gdzieś indziej, w jakimś niewytłumaczalnym poczuciu powtarzalności tych właśnie "drobnych odchyleń naszych indywidualności" w Innych, żyjących gdzieś równolegle i będących także, po naszej śmierci, nie wspominając już o ich obecności, na długo przed nami. Nie mam na myśli wartościowania samego siebie, jako czegoś ważnego dla świata, co powinno ukazywać się na jego powierzchni, ale niezależną ode mnie zasadę, że przez śmierć jednostki "świat nic nie traci", że przez śmierć nas samych - żyjemy dalej w Innych. W obecnej skali życia "jednostkowych światów równoległych" trudno nam to pojąć, że jesteśmy także poza samymi sobą, w Innych, jako postrzegające i przeżywające świat, zbliżone do siebie perspektywy. Nasz sposób pojmowania nas samych, jako unikatowe indywidua stoi na przeszkodzie, co w głównej mierze przyczynia się do lęku przed "śmiercią". Należy to przezwyciężyć w trudnym kroku poznawczym.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz