wtorek, 7 lutego 2012

Wittgensteina dzienniki


Czytam Ruch myśli, dzienniki Wittgensteina z okresu 1930-1932, 1936-1937. Dotychczas znane mi były jego dociekania filozoficzne i żadnej wartości dla mnie nie przedstawiały. Posiadały wprawdzie jakieś logiczne odkrycia, lecz były mi one obojętne. Sama logika to dla mnie świat abstrakcyjnych figur myślowych, którego kontemplacja i zrozumienie, nigdy nie dostarczało mi żadnych doniosłych przeżyć. Nie widziałem w niej ani piękna, ani prostoty, ani oszczędności. Logika nie pozwalała mi niczego rozjaśnić ani wyjaśnić. Zupełnie nie rozumiałem celu jej powstania. Kojarzyła mi się z chorobą umysłową, podobnie jak matematyka. Chorobą umysłową szaleńców, którzy wynaleźli nowy język. Język ten nigdy nie mogłem opanować. Próbowałem. Nawet wówczas, gdy mi się to udawało, język ten nic mi nie komunikował, nie zbliżał mnie do niczego istotnego w życiu. Jedyne co można o tym języku było powiedzieć, to to, że był skuteczny. Coś w tym języku udawało się rozwiązać ale nie były to aporie życiowe ani żadne istotne kwestie. Nie wiem po co to istnieje. Być może człowiek znajduje w tym akurat języku prawdę i pewność, chce uprawiać i pielęgnować ten ogród, zapominając zupełnie o tym, że jest sztuczny.

W dzienniku spotkałem osobę. Wykracza ona poza logikę i staje się poznawalna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz