czwartek, 15 września 2011

spotkanie z kolegą po dziesięciu latach


Przed schroniskiem na "Starych Wierchach" spotkałem mojego kolegę sprzed dziesięciu lat. Chodziłem z nim razem do liceum, z którego mnie wyrzucili za nieobecności. Nazywali go Jezus ze względu na jego długie włosy i łagodną naturę. Mnie dla kontrastu nazywali diabeł. Zaraz gdy go poznałem, podszedłem do niego i się z nim przywitałem. Był zaskoczony i dość uradowany moim widokiem, zresztą ja też. Rozmawialiśmy przeszło półtorej godziny.


Czy jest coś godnego odnotowania? Czy jest coś, o czym warto tu pisać? Może to, że przez te dziesięć lat zupełnie inaczej wyprofilowały się nasze osobowości. Próbowałem grać siebie z okresu liceum - coraz trudniej mi to wychodzi. Robiłem to nie do końca celowo. Później próbowałem być sobą takim, jakim jestem teraz. Mieszały mi się tryby zachowań. Nie wyodrębniałem jasno swojej tożsamości. Jest to sytuacja dobrze każdemu znana. Każdy się zmienia i każdy czasami spotyka swoich starych znajomych. Trudno jest wtedy połączyć w jedno obrazy siebie z przeszłości, ze swoim aktualnym wizerunkiem. Próbujesz dostać się do twardego rdzenia a tymczasem znajdujesz różne warianty siebie, wspomnienia jakim byłeś i nawroty do tego jakim jesteś. Mieszanka negatywnych i pozytywnych odczuć. "Ja" rozpłaszczone na stole czasu w tysiącu wydarzeniach, spotkaniach, westchnieniach, planach, stosunkach, relacjach. Spotykasz kogoś, kto Cię uwiecznił i pokazujesz mu że "jesteś" nadal - tym człowiekiem. Do tego dochodzi jeszcze przyszłość. Pomyślałem o wizji swojego życia za trzy lata i o 2001 rok. Coraz mniej sentymentu pozostawiam dla tego okresu. Jest to szara przestrzeń, po której się włóczyłem w szerokich spodniach i przefarbowanych, przetłuszczonych włosach, bez celu, bez sensu, byle tylko się śmiać z kumplami. Ławeczka, późne popołudnie i trawa, ławeczka, późne popołudnie i dworzec PKP, dworzec PKS i stare baby wracające do pobliskich szkaradnych wsi, całe masy ohydnych twarzy, do których czułem odrazę. Przez tą szarość czasami przechodzą wracając do Rabki. Widzę brzydotę tych miejsc, niegdyś będących naszymi miejscówkami, odwracam od nich wzrok i czuję mdłości. Późne popołudnie i zamierający ruch jeszcze bardziej potęgują efekt tego wszechobecnego prymitywizmu. Szara przeszłość wydobywana z szarych, zamarłych miejsc.

Jezus też zachowywał się inaczej. Był bardziej pewny siebie, lub za takiego chciał uchodzić. Bardzo często przeklinał rozochocony moimi pierwszymi wulgaryzmami jakie mu sprzedałem w celu przełamania pierwszych lodów, pokazania, że nie jestem jajogłowym studentem, który nie wygląda poza książkę. Dziwił się, że wybiegłem. Musiałem mu tłumaczyć po co to robię. Dziwił się, że studiowałem i że mam plany wstąpić do SO. Dziwił się a ja mu tłumaczyłem, jak gdyby się usprawiedliwiając. Potem ja zadawałem pytania. Postawiłem siebie w roli pytającego i słuchałem. Było dużo wygodniej. Słuchałem i pytałem. Co najmniej dziesięć ciekawych historii, częściowo biograficznych mi opowiedział. Nie wypada mi o nich pisać. Kupił mi bigos i herbatę. Osa wpadła mi do bigosu ale ją wyciągnąłem - ledwo dyszała. Osa mu wpadła do piwa i ją wyciągnąłem - za skrzydło. Jezus śmiał się, mówiąc, że mnie użądli. Szybko ją strzepnąłem i gruchnęła pijana w trawę.

Pożegnał mnie słowami: "to do zobaczeni za pięć, siedem lat, powodzenia". Uśmiechnął się i uścisnęliśmy sobie dłonie.
Przeszło przeze mnie kolejnych pięć, siedem lat życia. Również pożyczyłem mu powodzenia i powiedziałem do zobaczenia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz